literature

Pan Niekochany, cz.2

Deviation Actions

Bloody-Syndrome's avatar
Published:
1.6K Views

Literature Text

Luty. Cholera, dlaczego to akurat musi być luty?! Nie dość, że jest tak cholernie zimno, to jeszcze zaspy sięgają mu do kolan, bo w końcu "tegoroczna zima była wyjątkowo sroga". Właśnie spacerował po miejscowych górach, wtulając nos w swój pomarańczowy szalik i wdychał zimne powietrze. Jakim cudem dał się wyciągnąć na taki ziąb?! Wystarczyło, że Lavi wpadł do jego pokoju i zaczął mu gderać nad uchem i już posłusznie wyszedł z nim na spacer. Cholera, ten rudzielec powinien być politykiem.
- Allen! - stojący niedaleko Lavi pomachał mu. - Co tak stoisz? Rusz się!
- Cicho tam. - mruknął półgębkiem szarooki, ślamazarnym krokiem podchodząc do przyjaciela. Spotkał się ze zdziwionym spojrzeniem zielonego oka, które skomentował złośliwym prychnięciem i już miał ominąć Bookmana, gdy coś go nagle powstrzymało. Rudowłosy złapał go za szalik, luźno wiszący na jego ramionach i pociągnął w swoją stronę. Na nieszczęście albinosa, w jego dłoniach tkwiła zaprawdę wielka siła i po chwili szamotania się, runął jak kłoda w ogromną zaspę śniegową.
- Chcesz mnie zabić? - wycedził Allen, spoglądając na sprawcę z wrogością. On tylko zaśmiał się pobłażliwie i kucnął przy nim.
- Oj, nie przesadzaj. Wstawaj - podał mu rękę - Czas ulepić bałwana~!
- Bałwana?
- Ano. - rudzielec uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma mowy. Nie mam rękawiczek. - białowłosy wstał i otrzepał się ze śniegu.
- Pożyczę ci swoje, no chodź! Zrób to dla mnie! Dla siebie! Dla tego kraju!
Wspominał już o tym, że rudy powinien być politykiem? Cofa to. Powinien być klaunem w miejscowym cyrku. Jakim cudem ulepienie bałwana miałoby poprawić sytuację w tym kraju? Załamał ręce.
- No niech ci będzie. - rudy podał mu swoje rękawiczki i strzepał śnieg z jego białej czupryny.
- Tak poza tym... Jak ci się układa z Yuu? - wypalił nagle, a albinos spąsowiał aż po czubki uszu. Musiał zapytać akurat o to i to w takiej chwili?!
Widząc jego reakcję, Bookman uśmiechnął się samoistnie. Doskonale wiedział, co w trawie piszczy. Jako przykłady przyjaciel zakochanych, pierwszy dowiedział się o ich związku (czytaj: wyciągnął to od Allena siłą) i wspierał ich w trudnych dla nich chwilach. Były wzloty i upadki, kryzysy, burzliwe rozstania i tęskne powroty, ale widział jak na siebie patrzą i sądził, że byle co ich nie poróżni.
- D-Dobrze. - wydukał Allen po chwili wahania. Ach, ale on jest uroczy! Gdy ktokolwiek wspomina o Japończyku, natychmiastowo się czerwieni i zaczyna się jąkać. O tak, pomyślał Lavi, typowe uke.
- No cóż - zielonooki chyba wreszcie zrozumiał, że pociągnął za cienką strunę - Chodźmy już lepić tego bałwana.
Allen jedynie poprawił sobie szalik i z lekkimi wypiekami na twarzy, ruszył za przyjacielem.


Każdy dzień Kandy Yuu wyglądał mniej-więcej tak samo: bez zbędnego ociągania się wstawał, doprowadzał się do porządku małą serią ćwiczeń, po czym brał ze sobą Mugena i kroczył na śniadanie. Jako piękna i postawna osobistość, przyciągał wiele ciekawskich spojrzeń. Zasiadając przy stole i pochłaniając kolejną porcję ukochanej soby, planował cały dzień i wyjątkowo rygorystycznie stosował się do wytycznych. Do czasu, aż w Zakonie nie pojawiła się krucha istotka z białą jak śnieg czupryną. Na początku traktował ją z dystansem, wręcz wrogością. Pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie fascynacja, którą w nim rozbudzono. Po prostu pewnego obudził się z myślą, że uśmiech Walkera jest... uroczy. Cały dzień karcił się za tak jedną, bezceremonialnie głupią myśl, która nawiedzała go przez długi czas. Oczywiście, w akompaniamencie przyjaciółek. Starał się wyrzucić je ze swojej głowy za pomocą ogromnej ilości ćwiczeń, ale one i tak biegały samopas, dekoncentrując go. Tak czy siak, przez trzy miesiące bił się z nimi tak zaciekle, że gdyby nie wyjazd Allena do Szkocji na misję, ich batalia pewnie przeciągnęłaby się w czasie. Jego nieobecność sprawiła, że uświadomił sobie, że coś do niego czuje. Później wszystko potoczyło się niesamowicie szybko: dostał misję do Turcji, następnego dnia wpakował się do pociągu i zauważywszy białą czuprynę, błąkającą się po peronie jak głupiutka owieczka. Potem wystarczył jedynie impuls, krótkie "kocham cię" i pisk ruszającego z miejsca pociągu. Od tego czasu są razem, choć starają się to ukrywać przed światem.
- Co ja widzę. - prychnął Japończyk, gdy usłyszał tupot na korytarzu, a jego oczom ukazał się Lavi, niosący na plecach Allena, który najwidoczniej usnął. Rudzielec uśmiechnął się przepraszająco w obawie, że wściekły albo zazdrosny do przesady brunet skróci go o głowę. On jedynie westchnął ciężko.
- Pochyl się. - rozkazał Yuu bezbarwnym tonem.
Lavi, znając mordercze zapędy przyjaciela, bez słowa się pochylił. Yuu stanął tuż obok niego i ściągnął Allena z jego pleców, trzymając go w rękach z dziecinną łatwością. Zupełnie jakby nic nie ważył. Rudzielec wrócił do pozycji wyjściowej i z uśmiechem obserwował, jak Kanda patrzy na swojego ukochanego z czułością.
- A teraz spadaj. - rozkazał Yuu, gotów w każdej chwili uszkodzić ciało zielonookiego. I gdzie ta czułość sprzed chwili?! Rudzielec, widocznie kochający swoje życie i jego aspekty, ruszył biegiem do swojego pokoju.
- Co za kretyn. - westchnął Kanda, przytulając do siebie albinosa. Odgarnął mu grzywkę z czoła, zanosząc do swojego pokoju.


- Moyashi?
"No dajcie mi spokój... Ja chcę spać"...
Ktoś go szturchnął. Mruknął coś niezrozumiałego i spał dalej.
- Moyashi? Obudź się.
"Aj, spadaj... Tak mi dobrze..."
Szturchanie stawało się coraz bardziej nachalne, wręcz nieznośne.
- Obudź się, do cholery!
Ustało. Zamiast porządnego szturchnięcia, poczuł mocne kopnięcie i wylądował na ziemi z kołdrą na głowie. Ktoś tak brutalnie wyrwał go z tak pięknego snu...! Śniło mu się, że gości na balu u królowej, która podarowała mu dożywotni zapas jedzenia. Gdyby tylko sny się ziściły...
- Co tak leżysz? Wstawaj.
Uśmiechnął się i stanął na równe nogi, otrzepując się z kurzu. Znał ten głos aż za dobrze. Jego właściciel uchylił rąbek kołdry i z zadziornym uśmieszkiem, zamknął chłopaka w swoich ramionach. Takie ciepłe, bezpieczne... Allen odwzajemnił jego uścisk, stając na palcach i zerkając mu przez ramię. Zauważył kalendarz, wiszący na jasnej ścianie. Hm, pomyślmy, który dzisiaj... Dwunasty lutego. A co to za pogrubiona data dwa dni później? Niemal się zakrztusił wdychanym powietrzem. Walentynki! O cholera!
- Co ci? - zapytał Kanda, widząc pobladłą minę ukochanego. Stał jak wryty, gapiąc się na ścianę. - Ducha zobaczyłeś? A może to mój dotyk tak cię poraża?
- W-Wiesz co! - Allen nadął policzki jak naburmuszone dziecko. Jak strasznie nie lubił, gdy on się z niego naigrywał! Chociaż... To na swój sposób urocze. Cmoknął go szybko w policzek i zrzucając z siebie kołdrę, wybiegł z pomieszczenia. Z prędkością światła przemierzał korytarze, mijając towarzyszy, aż wreszcie dopadł Lenalee, spokojnie opierającą się o barierkę. Pomachała mu pogodnie, uśmiechając się delikatnie.
- Lenalee! - zatrzymał się obok niej, oddychając głęboko. - Nareszcie cię znalazłem!
- Stało się coś? - zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na nią.
- Ano, bo wiesz... - podrapał się po policzku. - Bo niedługo są Walentynki i chciałbym coś kupić swojej sympatii, ale nie mam pojęcia, co...
Święcie przekonanej o orientacji seksualnej Allena Lenalee oczy aż zalśniły na sam dźwięk słowa "sympatia". Skrycie podkochiwała się w Walkerze i sądziła, że kiedyś odwzajemni jej uczucia. Czyżby właśnie nadszedł ten przełomowy moment?
- I chcesz mojej pomocy, tak? - zapytała szybko. Przytaknął. Uśmiechnęła się delikatnie, maskując swoją radość. - Oczywiście, pomogę ci, Allen. Pójdziemy jutro na zakupy i pomogę ci coś wybrać, zgoda?
- Lenalee, jesteś wspaniała! - uśmiechnął się i przytuliwszy ją lekko, pobiegł do swojego pokoju. O tak, te Walentynki będą przełomowe w życiu obojga.


Doprawdy, zakupy z Lenalee to istna katorga! Dziewczyna była w swoim żywiole - biegała od sklepu do sklepu, ciągnąc za sobą chłopaka, który ledwo dźwigał torby z jej zakupami (w końcu bycie gentlemanem do czegoś zobowiązuje). Co ona tu ma?! Poza masą czekoladek, które planuje podarować każdemu w Zakonie, znajdzie się tu jeszcze para butów, które wybrała pod czujnym okiem Allena, porcelanowa figurka... Dźwigał to wszystko bez słowa protestu, choć mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Ponad to, jak obiecała, pomogła mu wybierać prezent dla jego sympatii. Problem polega na tym, że... nic nie kupił. Wszystko, co mu proponowała, było albo obleśnie słodkie, albo zupełnie nie pasujące do Kandy. Tak czy siak, do Kwatery Głównej wrócił z masą toreb i przeświadczeniem, że śmierć jest niesamowicie blisko.
Zaniósł rzeczy Lenalee do jej pokoju i rozmasowując bark, ruszył do siebie. Stanął pod drzwiami od pokoju i już miał nacisnąć klamkę, gdy nagle ktoś go złapał za ramię i pociągnął za sobą.
- Dzień dobry, Kanda. - przywitał się machinalnie. W końcu tylko Yuu ma takie... wylewne pozdrowienie. Japończyk jedynie prychnął półgębkiem, otwierając kopnięciem drzwi do jakiegoś pokoju. Wrzucił tam albinosa i zatrzasnął je w ten sam sposób.
- Co ty wyrabiasz?! - Allen podniósł się z podłogi. Kanda złapał go za koszulkę i przygwoździł do ściany własnym ciałem.
- Gdzie byłeś z tą cholerą? - wycedził brunet przez zaciśnięte zęby.
- Ja? Na zakupach. I Lenalee to nie żadna "cholera"! - odparł Walker.
- I niby nie przeszkadzało ci to, że trzyma cię pod rękę, hm?
Że co? Trzymała go pod rękę? Owszem, czuł jej dotyk, ale był tak zmęczony dźwiganiem jej zakupów, że nawet nie zauważył, gdy złapała go za ramię. No to klops, Kanda jest wściekły. Allen zamilkł i odwrócił wzrok.
- Jesteś mój i tylko mój, rozumiesz? - głos Kandy porażał swoją głębią. W jego oczach czaił się gniew pomieszany z troską. Czyżby on był zazdrosny? Brunet pochylił się w jego stronę i pocałował brutalnie, przyciskając do ściany. - Pytam się, czy rozumiesz. - odsunął się od niego.
Allen pokiwał głową.
- To dobrze. - popchnął go na łóżko i położył się na nim, obdarzając nową falą pocałunków. Uczucie rozchodzące się po ciele albinosa było takie przyjemne i absorbujące, że z lubością oddawał pocałunki, ściągając tasiemkę z włosów ukochanego. Kosmyki czarną smugą opadły na jego ramiona, muskając policzki obojga.
- Hej, Kanda... - Allen na chwilę odsunął się od bruneta. - Co chciałbyś dostać na Walentynki?
Japończyk uśmiechnął się zawadiacko, zajmując się rozpinaniem guzików przy koszuli albinosa. Pocałował go w szyję.
- To oczywiste. Ciebie, głuptasie.
No. Nareszcie napisałam coś walentynkowego dla mojego kochanego seme! :heart: :iconnarvey: Cackałam się z tym ładne cztery godziny, ale warto było <3 Przepraszam, że takie nijakie, ale nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym Ci napisać, kochana ;___;" Kocham Cię :tighthug: :love:
© 2010 - 2024 Bloody-Syndrome
Comments49
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
MoyashiComplex's avatar
Kya~! Nareszcie kolejna część~! Walentynki... Przyznam, że się tego po Kandzie nie spodziewałam - takiego nagłego wybuchu. Ale DOBRZE się skończyło i to najważniejsze!
Moja siostra (z której, przyznam z dumą, zrobiłam niedawno yaoistkę) powiedziała, żebym przekazała ci, że zakochała się w tym opowiadaniu i ma nadzieję na dalsze części (i ja tak samo!) Masz super opowiadania, trzymaj tak dalej!